Niewiarygodne — nasz syn marnotrawny powrócił 😉 Mam nadzieję, że Wam też brakowało tekstów od Seby? No to zapraszam do notki poniżej!
Kiedy narzeczona poinformowała mnie, że idziemy do kina na „Laleczkę Chucky”, miałem bardzo mieszane uczucia. Kolejny odgrzewany kotlet, który rano pani w barze mlecznym przemywała wodą z płynem do mycia naczyń, żeby w ogóle móc go jeszcze sprzedać. Spodziewałem się czegoś na wzór powrotów z czeluści zapomnienia w stylu Freddiego Krugera czy Jasona z „Piątku 13’ego”.
Jakże się myliłem…
Jeśli „Child’s Play” jest kotletem przemywanym wodą z Ludwikiem, to mogę go wpieprzać codziennie i siedzieć potem godzinami na kiblu pocąc się i płacząc.
Znacie na pewno to uczucie, kiedy po latach odpalacie grę znaną z dzieciństwa. Jako dzieciak zachwycaliście się niesamowitą, niemal fotorealistyczną grafiką, jednak ta sama gra odpalona po latach jest zwyczajnie brzydka i niegrywalna, a nasz dawny zachwyt wynikał z braku dostępu do lepszych gier i zauroczeniem szczenięcych lat.
„Child’s Play” to „The Elder Scrolls Morrowind”, ale z grafiką z „Dzikiego Gonu”.
Najważniejsze jest to, że film, pomimo iż jest horrorem, nawet nie próbuje być straszny. Jest bardziej niepokojący, do tego kilka razy zdarzyło mi się głośno zaśmiać. Sam pomysł na zawiązanie fabuły, wykorzystujący nawiązanie do nowoczesnych technologii był rewelacyjny. Tym razem laleczka nie zostaje opętana przez ducha mordercy, a jest lalką – robotem, której zdesperowany i wyczerpany pracą robotnik fabryki w Wietnamie w akcie buntu zdejmuje wszystkie blokady bezpieczeństwa. Producentem Buddiego (tak bowiem nazywa się model laleczki) jest wielka korporacja, lalka synchronizuje się więc z wszystkimi jej urządzeniami: może włączyć muzykę, zamówić taksówkę, odpalić odkurzacz, ustawić odpowiednią temperaturę (oczywiście, że zostanie to użyte w scenach morderstw). No i najważniejsze: Buddi ma być twoim idealnym przyjacielem, który zna cię jak nikt inny. Jest to możliwe dzięki oprogramowaniu, pozwalającemu mu uczenie się nowych rzeczy poprzez obserwację.
Film nie próbuje być poważny. I to jego największa zaleta. Twarz faceta przyczepiona do arbuza, który, zawinięty w papier do pakowania prezentów, ląduje w mieszkaniu czarnoskórej sąsiadki, uczenie lalki przekleństw dla beki, żyletki przyczepione do śmigieł dronów i wisienka na torcie:
– jedna z postaci ginie pod zębami glebogryzarki. Aby podbić troszkę grozę całej sceny – dzieje się ona w nocy, w świetle migających i gasnących lampek choinkowych. Slasher ma swoje prawa, musi bryzgać krew, jak zatem twórcy postanowili poprawić widoczność sceny? Nie, nie chodzi o ustawienia ekranu, jak w przypadku pewnego znanego serialu. Otóż glebogryzarka wyposażona jest w… reflektory. Ponieważ każdy Amerykanin spulchnia glebę głównie nocą, stąd reflektory są elementem absolutnie niezbędnym.
Cudowne jest to, że film pokazuje wielki środkowy palec poprawności politycznej i jedzie na stereotypach tak bardzo, że głowa mała – a jednocześnie udaje się uniknąć prymitywnych dowcipasów. Główny bohater jest małym, chudym przegrywem, który nie ma kolegów, bo woli siedzieć z nosem w komórce. Kiedy już kogoś poznaje, są to dwa kolejne stereotypy. Pyskata i pewna siebie nastolatka w typie bohaterki gry komputerowej (ulubiona broń: młot kamieniarski) i jej wielki, tępawy kolega przy kości. Wszak przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę… Postać czarnej sąsiadki mówiącej, jakby śpiewała gospel, która jest wredna i zrzędliwa, na obiad wpieprza kurczaki i jej ulubioną rozrywką jest gra w bingo oraz gderanie na syna – policjanta, który zawsze ma dla nas jakiś zgrabny one-liner, była tak przegięta, że sprawdziłem, czy jeszcze mam portfel! (rasistowskie żarty zawsze spoko).
No i jucha…
Oj dużo juchy…
Bardzo dużo juchy.
„Child’s Play” wylewa na widza hektolitry krwi. Leje się ona często i gęsto jak w starych klasykach z lat 80’tych. Otwarte złamania, skóra zdejmowana z twarzy, podcięcia, dźganie i piła stołowa przecinająca faceta na pół. Wszystko z rozkosznymi efektami dźwiękowymi (to mokre „plask”!) Każdy chory zwyrol wychowany na starych filmach klasy „B” będzie usatysfakcjonowany! Tym razem efekty nie są przaśne. Oj nie. Są na najwyższym dostępnym współcześnie poziomie!
Film naprawdę polecam. Nie jest to może nic odkrywczego czy rewelacyjnego. Jest to jednak film, który za cel postawił sobie zagrać na strunie nostalgii i robi to zajebiście. Wychodząc z kina, miałem uśmiech na twarzy i nie żałowałem kasy wydanej na bilet (co niestety nie zdarza mi się ostatnimi czasy zbyt często).
Ode mnie mocne 4, z rozbryzgiem krwi na ekran smartfona!