„Mediatorka” E. Zdunek czyli booktour z Darią
Książkę „Mediatorka” Ewy Zdunek przeczytałam dzięki sympatycznej Darii prowadzącej świetnego bookstagrama. Szczerze powiedziawszy – dość długo zastanawiałam się jak ubrać w słowa moje wrażenia po przeczytaniu książki.
Jej autorka jest mediatorką, i choć po tytule można się od razu spodziewać, że w treści pojawią się nawiązania do tego zawodu, to opis książki nastawia nas na typową obyczajówkę:
Poruszająca, choć też życiowo zabawna historia mediatorki sądowej, która musi nie tylko pomagać innym w rozwiązywaniu problemów, ale przede wszystkim stawić czoło własnym…
I jeszcze dopisek pod tytułem: „Wszystkie smaki życia w jednym koktajlu emocji”…

Autor: Ewa Zdunek
Tytuł: Mediatorka
Gatunek: obyczajowa
Wydawnictwo: W.A.B
Liczba stron: 315
Gdybym sama kupiła papierową wersję książki, to po jej przeczytaniu (a raczej już w trakcie) byłabym srogo zawiedziona. Podtytuł książki powinien brzmieć raczej „Przewodnik po kulisach pracy” lub coś w tym stylu! Serio, 3/4 książki to szczegółowe, wręcz podręcznikowe opisy pracy mediatora.
„Mediatorka” – o fabule i moich wrażeniach
Marta, tytułowa „Mediatorka” jest po rozwodzie, ma dwie córeczki, lecz po rozstaniu z mężem ucieka w wir pracy. Więcej czasu poświęca jej, niż dzieciom, które notorycznie podrzuca nielubianej matce, z którą łączą ją jakieś dziwne relacje. Wydawałoby się, że akcja książki rozkręci się, kiedy ktoś potrąca Martę, a wkrótce dziewczynki zostają porwane przez ex-a (który jest ulubieńcem wrednej matki). I co? Nico. Wydawałoby się, że takie wydarzenia powinny znaleźć odzwierciedlenie nie tylko w działaniach Marty, lecz również opisach jej emocji (tak, piję do podtytułu książki!). A Marta nadal pracuje, wciąż na kartach książki goszczą głównie opisy spraw, z którymi ma do czynienia. Jej samopoczucie opisywane jest półsłówkami, wtrącanymi gdzieś mimochodem pomiędzy kolejnymi epizodami z pracy. Porwanie rodzicielskie, w którym maczała palce babcia dzieci? Można by przypuszczać, że osoba będąca mocno związana z wymiarem sprawiedliwości powinna wiedzieć, jak zareagować w takiej sytuacji. A ona spokojnie czeka – oczywiście wciąż pracując pełną parą – i tylko gdzieś tam pada zdanie o pojedynczej konsultacji z prawnikiem. Really? OK, w końcu Marta jedzie za granicę i „porywa” dziewczynki z powrotem do kraju, jednak tylko dlatego, że zostaje wykorzystana jako narzędzie w zupełnie innej sprawie, a sprawę dziewczynek załatwia tak, o! przy okazji 😯

Dla mnie główna bohaterka „Mediatorki” jest tak płaską i denerwującą postacią, że niejednokrotnie miałam ochotę rzucić książkę w kąt. Gdyby nie fakt, że jednak trochę interesuję się światem prawa, ustaw, to oczekując powieści typowo obyczajowej – pewnie walnęłabym książką o ścianę max w połowie. Całokształt ratują też postacie drugoplanowe, które przykuwają zdecydowanie więcej uwagi od wypranej z emocji i umiejętności logicznego działania naszej mediatorki. W pewnym momencie w książce pojawia się wątek mający nam (i bohaterce) wyjaśnić trudne relacje Marty z matką. Sprawa na tyle istotna, że większością ludzi porządnie by wstrząsnęła. A jak reaguje nasza „Mediatorka”? „Aha, ok” – tak można by podsumować jej reakcję i postawę po odkryciu prawdy.
Podobno ma powstać druga część „Mediatorki”. W sumie dobrze wiedzieć, będę się pilnować, by przez przypadek po nią nie sięgnąć.
Do następnego