Jestem lepsza od innych, bo czytam?
Miała być recenzja. Będzie jutro. Dziś mam takiego wkurwa (tak, dobrze czytacie – jeśli macie problem z przekleństwami, to od razu odpuśćcie sobie dalszy ciąg tekstu), że MUSZĘ!
Jako książkoholik jestem na Fb w wielu grupach z tym związanych. Niejedna aferka się już tam przetoczyła, ale dziś moje emocje sięgnęły zenitu – co osoby obserwujące moje Stories miały już okazję usłyszeć.
Wiecie, panuje powszechna opinia, że osoby czytające są mądrzejsze, bardziej elokwentne i kulturalne niż reszta ludzi. Tych „gorszych”, bo jak można nie czytać? A no można! Choć sama kocham książki – nie wciskam ich nikomu na siłę do gardła. Kiedy jedna, druga próba zagajenia rozmowy o ostatnio przeczytanym tytule kończy się hasłem w rodzaju „że też Ci się chce” lub „ja nie mam czasu na takie głupoty” to odpuszczam. Z jednej strony przykro, że ludzie nadal podchodzą do czytania jak do „głupoty, na którą tracisz czas”. Lecz nieczytająca osoba może być mega pozytywna na wielu innych polach, więc przyjaciół nie rozgraniczam na tych „lepszych, bo czytają” i całą resztę.
Przecież nie kradnę!
Wracając do sprawy. Jest sobie grupka na fejsie, gdzie admin ukrywa się pod osłoną swojego (znanego zresztą – z łamania praw autorskich również) fanpage. Nie robi w grupie NIC. Więc oczywiście – kota nie ma, myszy harcują.
Gdzies w przerwie pracy weszłam na fejsika i akurat na tablicy pojawił się post z tej grupy. „Skąd bierzecie e-booki?”. Z pozoru niewinne pytanie (no jak to skąd? Z księgarni!) rozpaliło atmosferę, którą podgrzał jeszcze mój późniejszy wpis. Otóż w komentarzach dominowały opcje typu „idź na chomika”, „ja korzystam z torrentów” i cała masa tym podobnych. Przelotnie obserwowana autorka ośmieliła się zwrócić uwagę, że torrenty to przestępstwo, a chomik wcale nie lepszy (choć po części legalny… ale o tym później).
Zaczęłam już skrobać komentarz, coś w stylu odesłania do Legimi lub innej księgarni, kiedy post został skasowany, i pojawił się kolejny – „skasowałam, bo jak ktoś śmie zwracać uwagę, ze chomik czy torrenty są złe!”.
Cóż – w międzyczasie sama zdążyłam napisać własny post.
Oczywiście mój tekst wzbudził sporo… emocji 😉 Choćby z tej przyczyny, że sama w emocjach byłam, więc i nie jest idealnie wyważony 😛 Prawie 400 komentarzy pod postem mówi swoje. Przykre, że może 1% z nich wskazuje, że ktoś przeczytał ze ze zrozumieniem, że mimo luk prawnych ktoś jeszcze wie, co to etyka czy moralność. „Czytelnicy” pokazali tak żenujący poziom, że aż wstyd cytować niektóre rzeczy. Zostałam okrzyknięta hipokrytką, nawiedzonym babskiem itp. Za kilka minut mam zamiar wrzucić zbiorczą odpowiedź tam, lecz po drobnej redakcji wrzucam również tu.
Jako, że mój poprzedni post … wywołał spore emocje (uderz w stół…), to postaram się teraz ładnie wszystkim … wyjaśnić pewne kwestie, i odpowiedzieć na Wasze pytania/komentarze/zarzuty.
1) Tak, KRADŁAM z sieci. Mając 10 czy 12 lat, kiedy internet w kraju raczkował, i godzina w kafejce (gimby znajom? 😉 ) kosztowała mnie pół kieszonkowego. Mimo, że byłam wówczas dzieckiem, a te 20 lat temu takie pojęcia jak „prawa autorskie” czy „własność intelektualna” nie istniały w świadomości ludzi – wstyd mi przed samą sobą. Ale jest to zarazem przykład, że wystarczy dorosnąć, poszukać informacji i pomyśleć, by zmienić swoje postępowanie. Czy to wg Was hipokryzja? Hipokryzją byłoby pisanie takiego wpisu, gdybym nadal to robiła, równocześnie piętnując. Jeśli dziecko z przed 20 lat porównujecie do osoby, którą obecnie jestem – brawo!
Tym bardziej razi i boli fakt, że wśród chomikowielbców dominują ludzie dorośli, i – wydawałoby się – myślący.
2) Tak, doskonale wiem, jaką lukę w prawie wykorzystują chomiki itp portale (oświecę paru z Was – torrenty działają troszkę inaczej, i w tym wypadku pobierając plik zazwyczaj POPEŁNIACIE przestępstwo).
Ale serio, niezależnie od Konstytucji, Ustaw etc. – nikt z Was nie zna takich pojęć jak etyka, moralność? Niezależnie od obowiązującego prawa – pobranie pliku to okradanie Autora z prowizji, jaką by otrzymał, gdybyście zdobyli książkę ze źródła, które mu ją zapewnia.
Taki przykład – trwa nowelizacja ustawy, mały błąd ludzki i z jej treści znika zapis o kradzieży jako przestępstwie. Zanim by zostało to naprawione: naprawdę hurtem rzucilibyście się do sklepów wynosząc w rękach co popadnie, bo „przecież nie zabronione”? Bo „nie poniosę kary, to mogę”?
3) Tak, za wypożyczanie książek z biblioteki autor coś ma. Tak jak z abonamentu Legimi. Po śmierci autora – tak, przez 70 lat jego spadkobiercy dostają prowizję od nadal sprzedawanych egzemplarzy, później treść trafia do CC0 (o cc0 jeszcze wspomnę). Dlatego dziś mogę legalnie wydrukować, przerobić choćby takiego „Małego Księcia” i na tym zarabiać. Mowa tu oczywiście o PA majątkowym, bo PA osobiste nie przepada i zawsze należy podpisać prawdziwego twórcę/osobę, na której pomyśle powstała przeróbka.
4) Jeden z najczęstszych argumentów – „ściągam, bo jest drogo”.
a) Biblioteka, Legimi, antykwariat – za grosze macie tam wszystko, od staroci po nowości.
b) czemu jest drogo?
- Bo ściągacie. Jeżeli dochodzi do sytuacji, gdzie 70% kopii książki w obiegu to kopie zrobione nielegalnie – wydawcy odbijają to sobie + muszą wkładać więcej kasy w marketing (kolejny czynnik windujący cenę książki), by namówić ludzi na kupienie/wypożyczenie z legalnego źródła.
- Bo książka od autora do czytelnika przechodzi przez paru pośredników (marża), bo jest ovatowana. Bo jeśli autor wyciąga do Was rękę, i skraca tę drogę (i ostateczną cenę książki) do minimum, to oburzacie się, że śmie się promować i „wciska ją Wam”.
c) książka, choćbyśmy chcieli, nie jest artykułem pierwszej potrzeby. Sorry, taki klimat. Nie stać Cię – trudno, będzie jednego czytelnika mniej (skoro biblioteka to takie zło). Bo choć jestem całym sercem za promowaniem czytelnictwa, to lepiej, by czytelników było jednak mniej, ale byli bardziej świadomi i szanowali czyjąś pracę. Choć nie sądzę, by abonament w Legimi był AŻ takim wydatkiem, że większości z Was na niego nie stać…
5) Co z muzyką/filmami/obrazkami?
– Polecam Showmax, różne VOD, Netflix. Oficjalne kanały na YT, Spotify. Obrazki? Na CC0 jest ich mnóstwo. Wystarczy poszukać w stockach czy ustawić odpowiedni filtr w Google.
Tajemnicze CC0 – rodzaj licencji (czyli pozwolenia na używanie czegoś), tzw. domena publiczna, gdzie trafiają „przeterminowane” dzieła (czyli wspomniane wyżej 70 lat od śmierci autora) lub dzieła, gdzie autor >dobrowolnie< przekazuje swoją pracę (prawa autorskie majątkowe) na rzecz ogółu ludzkości.
Dodam, że przez ostatnie -naście lat ściągnęłam 1(!) ebooka z sieci – do czego zgodnie z przepisami miałam pełne prawo, bo kupiłam i posiadam egzemplarz papierowy. Ale byłam na tyle… głupia? naiwna? – że najpierw zapytałam autora o to, czy nie będzie miał nic przeciwko…
I z tym „słowem na środę” zostawiam Was w ten późny wieczór. Czy wsadzam kij w mrowisko? Może. Czy po raz kolejny zostanę zwyzywana od najgorszych? Trudno.