dziś będzie o książce, do której co jakiś czas wracam, czytałam ją już ze 4 razy i ciągle mi mało. Nie lubię książek historycznych, nie lubię… Ok, nie jest to typowa książka historyczna, ale o tym za chwile.
O czym jest książka?
Pewnego dnia Alex Haley postanowił spróbować udokumentować historię, jaką w jego rodzinie przekazywano sobie z ust do ust. O Kunta Kincie, „Afrykańczyku”, który jako młodzieniec został porwany z okolic rodzinnej wioski w Gambii. 200 lat historii rodu przekazywanej z pokolenia na pokolenie, w swoistym rytuale, który powtarzano przy każdych narodzinach nowego potomka rodu. Jakież było zdziwienie Alexa, gdy po wielu poszukiwaniach okazało się, że rodzinna historyjka ma swoje odzwierciedlenie w faktach. Autor dotarł aż do Gambii, do wioski w której mieszkał młody Kunta Kinte i z ust tamtejszych griotów usłyszał opowieść o młodym mężczyźnie, który rankiem wyszedł z wioski po drewno na bębęn i nie wrócił. Mężczyzną tym był Kunta Kinte. Towarzyszymy rodowi Kinte od Omoro i jego braci mieszkających w Afryce aż do czasów (prawie) współczesnych, kiedy to Haley prowadzi swoje poszukiwania.
Moje wrażenia:
Jedna z niewielu książek, która sprawia, że mam świeczki w oczach, zwłaszcza czytając ostatnie strony. Nie wiem, co w niej takiego jest, że chwyta za serce. A raczej wiem – to historia o przywiązaniu do własnych korzeni, o wspominaniu przodków i utrzymywaniu pamięci o nich. Kunta Kintę poznajemy w chwili narodzin, dorastamy z nim i poznajemy obyczaje panujące w gambijskiej wiosce. Przeżywamy wraz z nim okres dorastania, narodziny braci – aż w końcu upiorną podróż pod pokładem statku za „wielką wodę”. Towarzyszymy mu dość długo, aż jego córka dorasta. Później podążamy za Kizzy, jej synem i kolejnymi potomkami. Prawie 200 lat pracy dla białych, dla potęgi Stanów Zjednoczonych. Akcja w Ameryce gęsto okraszona jest informacjami o wydarzeniach historycznych, więc śledzimy również drogę do powstania Stanów Zjednoczonych w takiej formie, w jakiej funkcjonują obecnie.
Książka napisana jest bardzo przyjemnym językiem, nawet nie wiem kiedy mija te prawie 500 stron drobnego druczku. Opisy afrykańskich zwyczajów są barwne i szczegółowe, aż dudnią w głowie tłuczki do kuskusu. Wcale się nie dziwię, że książka nagrodzona została Pulitzerem. Wcale.
Ocena:
5 to za mało!