Woła mnie ciemność czyli trochę erotyki
Cześć, tym razem u mnie na tapecie „gorsząca, pełna erotyzmu” powieść. Jesteście ciekawi, jak ja ją odebrałam?
O czym jest książka Woła mnie ciemność?
Moje wrażenia:
Przyznaję, że miałam wobec tej książki ogromne oczekiwania. Naczytałam się recenzji i nie mogłam się doczekać, aż wpadnie w moje ręce. Pochłonęłam ją w kilka niedzielnych godzin, prawie zapomniałam o jedzeniu i piciu, nie wspominając o ugotowaniu obiadu dla rodziny ;). W tej książce jest wszystko, co lubię. Seks – i to nie banalny na zasadzie wsadził, wyciągnął, wsadził i po wszystkim. Nie. W tym jest pożądanie, mrok, ciekawy język (chociaż przyznam, że niektóre sformułowania wywołały uśmieszek). Jest tam również krew. Agata opisała to tak, że prawie czułam jej zapach i smak. Znalazłam w niej mrok i XIX-wieczny, brudny, ale jednocześnie piękny Londyn. Jest również Lothar, muszę przyznać, moja ulubiona postać (wybacz, Armagnac). Są bohaterowie, którzy żyją: mają wady, zalety, oddychają, pieprzą się, jedzą i wydalają. Agata stworzyła realny świat, którego można posmakować, dotknąć, zobaczyć i poczuć. Zatopić się tak bardzo, że ma się poczucie odrealnienia. Nie każdy pisarz to potrafi. Ba! Niewielu jest w stanie tego dokonać.
Przed przystąpieniem do czytania byłam ogromnie ciekawa „gorszących” scen, które na mnie nie zrobiły wrażenia. Chociaż nie, to złe sformułowanie. Zrobiły, bo seks opisany jest w sposób ostry, bezpośredni, gwałtowny, ale mnie się to właśnie podobało. Nie znalazłam w tym sztuczności, a wiarygodność, bo to pieprzenie nie zawsze jest z motylkami w brzuchu. Armagnac nie zawsze czuje komfort, niektóre zbliżenia wywołują szereg negatywnych emocji. Zresztą to również seks przyczynia się do tego, że chłopak, który miał ideały, popada w marazm, stacza się, upada… W seksie Agata nie epatuje wulgarnością, mimo że bywa dosadna, ale prostotą, subtelnością słów i sformułowań.
Czy tylko o seksie?
Ale jeżeli ktoś myśli, że to powieść tylko o chuci, grubo się myli. Agata doskonale nakreśliła XIX-wieczny Londyn, z zepsutą śmietanką towarzyską, z muzyką, która wypełnia dusze nie tylko artystów, ale i słuchaczy (oraz czytelników); i postacie. Bohaterowie „Woła mnie ciemność” to pełnokrwiści mężczyźni, chociaż Armagnac wydaje się nieco kobiecy, delikatny i wrażliwy. Specyficzni, mocno zarysowani, tajemniczy a przez to interesujący. Widzimy całą drogę młodego człowieka, od wypełnionego ideałami dzieciństwa, poprzez utratę majątku, pogrążenie się w marazmie, pijaństwo, aż do pozornego, wspaniałego sukcesu. Sukcesu, który jest dla niego początkiem drogi do… No właśnie. Trzeba przeczytać, żeby przekonać się, jak skończyła się (bądź nie) historia Armagnaca, Lothara i tajemniczego lorda Huntingtona.
Na pewno zaletą tekstu jest, że bohaterów albo się kocha, albo nienawidzi. Nie można przejść obok nich obojętnie. Są ludzcy, ułomni, ale jednocześnie interesujący. Zagubieni, tak że chciałoby się im pomóc. Wywołują różne emocje: od sympatii poprzez irytację i miejscami wściekłość. Żyją w czytelniku, wchodzą mu za skórę.
Ta książka jest wymagająca. Nie można „przelecieć” (sic!) jej obojętnie. Porusza ważne tematy, zmusza do przemyśleń, do zastanowienia się. Miejscami trzeba przystanąć i ochłonąć. Co ciekawe wątek fantastyczny nie jest głównym filarem powieści, stanowi wątek poboczny, tak naprawdę mało ważny w obliczu całej reszty, ale dodaje smaku całości. Wielbiciele gatunku na pewno odnajdą smaczki, nawiązania, delikatne sugestie, które mile ich połechcą.
Jednakże „Woła mnie ciemność” nie jest powieścią uniwersalną. Nie każdy powinien po nią sięgnąć i zagłębić się w mroczny, fascynujący świat muzyki, alkoholu, tajemnic, gęstej, dusznej atmosfery starego Londynu. Homoseksualne sceny seksu, orgie, krew i wolność nie każdemu przypadną do gustu. Jednak, cóż tu dużo mówić, ich strata…