Wyzwania czytelnicze
Styczeń to czas podsumowań czytelniczych ubiegłego roku i stawiania sobie nowych celów. Od paru lat niesłabnącą popularnością cieszy się wyzwanie czytelnicze „Przeczytam 52 książki w roku”, powstają też coraz to nowe zabawy.
„Przeczytam 52 książki w roku” jest najpopularniejszym z wyzwań, i na tyle mocno zakorzeniło się w czytelniczym światku, że choć posiada ono swoją dedykowaną grupę na Fb, to również na innych grupach książkoholików, we wpisach dotyczących przeczytanych książek możemy spotkać się z dopiskiem XX/52, gdzie XX to liczba określająca którą pozycją w danym roku jest ten tytuł. Niby fajnie się tak dopingować, podnosić sobie poprzeczkę, prawda?
A no nie do końca. Nieszczęsne XX dopisane przy tekście o książce często staje się zarzewiem nie dyskusji, lecz typowego shitsztormu. Nie ważne, co się kryje pod XX – zawsze znajdzie się osoba, której niewybredny przytyk rozpęta awanturę.
– Jak to, tylko tyle? WSTYD!
– Ty chyba nic innego nie robisz poza czytaniem! Nie wiesz, co czytasz, bo idziesz na ilość!
Należę do osób, które czytają bardzo szybko. Kod da Vinci to dla mnie 3-4 godzinki. Saga o Ludziach Lodu? 5-6 tomów dziennie to norma. A wszystko to wieczorami, przy etacie, ogarnianiu domu. Czy się tym szczycę? Wywyższam się? Nie, bo dlaczego? Przecież to nie moja zasługa, po prostu tak mam od dziecka, że połykam strony. Powiem nawet, że długo wstydziłam się tego, bo w szkole byłam traktowana jak ufo, kiedy po 5 minutach kończyłam czytać tekst zadany przez nauczyciela, podczas, kiedy reszta klasy siedziała nad nim kolejny kwadrans. I tak, rozumiem i pamiętam co czytam. Jasne, są rzeczy, które mi umykają: np. notorycznie zapominam tytuły książek, które przeczytałam X czasu temu – choć fabułę jestem w stanie opowiedzieć po paru latach 🙂 Ale dla równowagi: są okresy kiedy potrafię nie dotknąć książki przez miesiąc, dwa, nawet – o zgrozo! – pół roku.
Zawsze, kiedy natrafię na obrzucanie się błotem pomiędzy „czytelnikami” kwituję to w jeden sposób:
Czy to serio ważne, ile książek ktoś przeczytał? Ważne, że chce, że robi to z przyjemnością!
Zazdrościsz komuś trzycyfrowego wyniku na koniec roku? Są kursy szybkiego czytania: choć i z wyśmiewaniem ich również się spotkałam. Ale co jest w nich złego? Skoro pozwalają czytać szybciej, lepiej zapamiętywać tekst, to dlaczego nie skorzystać?
Drogi czytaczu: naprawdę cyferki to nie wszystko. Chcesz je notować? Ok. Nie chcesz, żaden problem. Ale nie ważne, czy ktoś kończy rok z jednocyfrowym wynikiem, czy też dwustoma pozycjami na koncie. Ani jedno, ani drugie nie jest powodem do przytyków, wyśmiewania się czy robienia awantur!
Po prostu czytajmy i miejmy z tego frajdę!
Do następnego!
No niestety… W każdej „branży” wcześniej czy później następuje etap jakiejś dziwnej rywalizacji ale dla prawdziwego amatora książek nie ma to chyba większego znaczenia pozdrawiam!!!
Ja sobie notuję dla siebie i robię wyścig sama ze sobą. Boże, chciałabym czytać tak szybko, ale niestety nie daję rady i mam wrażenie, że czytam coraz wolniej 😀 Śmieszni są ci ludzie na tych grupach, czasem tylko popcornu brakuje 😀
Z samym sobą zawsze można się ścigać 😉 Najgorsze jest ocenianie innych przez pryzmat siebie – w końcu każdy ma inne możliwości, zasoby czasu itd.
Ja też miewam chwile, kiedy mimo ciekawej książki i przyjemnego języka – czytam 1 książkę mającą 300 stron przez tydzień albo i dłużej. A czasem – jak napisałam w tekście: 150 str na godzinkę potrafi mignąć nie wiem kiedy 🙂 Wiadome, że na to składa się wiele czynników – lekkość pióra pisarza, stopień zainteresowania tematyką czy jej „kaliber” i konieczność mniejszego lub większego skupiania się na tekście.
Ja też tego nie rozumiem 😀 Czytam szybko i co miesiąc robie podsumowania miesiąca, chociaż zastanawiam się czy nie zacznę kwartałowych robić, bo te miesiąca to bez sensu są. Notuje sobie ile przeczytałam, żeby na koniec roku wiedzieć, dla samej siebie czy idę w górę czy w dół. Ale żeby się tym podniecać to nie za bardzo. Bo i czym niby?
Każdy ma swoje tempo, okresy bardziej absorbujące innymi sprawami – czy tak jak ja okresy, kiedy nie czytam wcale, bo mnie nie ciągnie i wolę choćby dłużej pospać czy zupełnie poleniuchować słuchając muzyki czy oglądając jakiś odmóżdżający serial 😛
Ważne, że chce się czytać, i się to robi. A czepianie się cyferek jest wkurzające.
Generalnie to wisi mi i powiewa kto ile książek przeczytał, mimo że sam sobie notuję.
Nie przypominam sobie, żebym trafił na jakiś szitsztorm, na pewno trafiałem na posty takie jak ten, narzekające na to. Cóż mogę napisać – wszystko zależy gdzie się bywa i jakimi ludźmi sie otacza (nawet tylko wirtualnie).
Zresztą zamiast 52 książek w roku lepiej podejść do „wyzwania” czytania różnorodnych rzeczy spoza swojej strefy komfortu czy tzw. „zainteresowań” – to coś da rzeczywiście.
Ja akurat jestem na wielu grupach książkowych, i w skali ostatnich 2, 3 lat to masa takich komentarzy mi się przewinęła. „Hitem” dla mnie było, jak ADMIN grupy (z której się oczywiście szybko zmyłam) potrafił wrzucić screen z innej grupy, bez zamazania choćby nazwiska chłopaczka i podjudzać to naśmiewania się, że „jakim cudem w marcu czyta sześćdziesiątą książkę, jakiś nienormalny”…
Czy choćby wczoraj (co mnie natchnęło, żeby w końcu napisać o tym)- jak ludzie pisali ile przeczytali w 2018, to tez masa komentarzy typu „tu wszyscy chyba po kursach szybkiego czytania”, „takie wyniki nie są normalne”. Praktycznie na każdej grupie trafia się co jakiś czas tego typu akcja, choć w zalewie postów nie zawsze się je wypatrzy – chyba, że skomentuje ktoś znajomy, lub Fb usłużnie podrzuci na feed.
Bardzo dobrze napisane. Też nie rozumiem tych wyścigów 🙁
Sama staram się notować ile przeczytałam, ale wyłącznie dla siebie, a takie rzucanie się na innych mnie strasznie irytuje. „Za mało”, „za dużo” – czytajmy tyle, ile chcemy, i nie zazdrośćmy/nie wyśmiewajmy się z innych. Tylko tyle, ale dla wielu to „aż tyle”, bo świerzbią ich paluchy, żeby się doczepić.