Tym razem książka poważna, na pewno kontrowersyjna.
Autor:
h1 { margin-bottom: 0.21cm; direction: ltr; color: rgb(0, 0, 0); }h1.western { font-family: „Liberation Serif”, „Times New Roman”, serif; }h1.cjk { font-family: „Droid Sans Fallback”; font-size: 24pt; }h1.ctl { font-family: „FreeSans”; font-size: 24pt; }p { margin-bottom: 0.25cm; direction: ltr; color: rgb(0, 0, 0); line-height: 120%; }p.western { font-family: „Liberation Serif”, „Times New Roman”, serif; font-size: 12pt; }p.cjk { font-family: „Droid Sans Fallback”; font-size: 12pt; }p.ctl { font-family: „FreeSans”; font-size: 12pt; }a:link { Colm
Tóibín
Tytuł: Testament Marii
Gatunek: literatura piękna
Wydawnictwo: Imprint
Liczba stron: 152
O czym jest książka?
O życiu Maryi po śmierci Jezusa. Jak mogłoby wyglądać?
Moje wrażenia:
Pierwszym elementem, który spodobał mi się w książce „Testament Marii”, która została nominowana do nagrody Bookera 2013, jest jej okładka. Kobieta z koroną cierniową zakrywającą usta ma mądre, cierpiące oczy. Jej twarz jest zmęczona, pełna bólu, przepełniona złymi wspomnieniami.
Irlandzki pisarz Colm Tóibín napisał książkę kontrowersyjną i wzbudzającą emocje. Dotknął pewnego sacrum, jakim jest Maria w wierze chrześcijańskiej. Jej postać, pełna wiary, ufności, dobroci i poddaństwa jest symbolem tego, jaka powinna być kobieta. Tóibín obdziera ją z religii, pozostawia nagą w obliczu tego, co stało się z jej synem. Lokuje w niej wątpliwości.
W powieści Maria żyje w Efezie. Minęło wiele lat od śmierci jej syna, którego imienia nie wypowiada. Z przeszłością łączą ją tylko autorzy Ewangelii, którzy odwiedzają ją regularnie i wspomnienia. Wspomnienia tak bolesne i ciężkie, że trudno jest je udźwignąć.
Maria opowiada. Mówi ostro, chociaż pięknie o tym, co się wydarzyło. Osądza bezlitośnie, najbardziej surowo oceniając siebie. Nie ukrywa, że nie lubi Ewangelistów, którzy się nią opiekują i uważa, że „zebrał wokół siebie (…) grupę nieudaczników, dzięki takich jak on, mężczyzn bez ojców albo takich, którzy się wstydzą spojrzeć kobiecie w oczy.”
Na tylnej okładce książki czytamy, że po przeczytaniu „nasze wyobrażenie o Marii zmieni się na zawsze”. Moje zdanie nie zmieniło się, wręcz przeciwnie, Maria staje się bliższa, bardziej realna, ludzka. Jej wątpliwości są wątpliwościami każdego wierzącego człowieka. Tóibín, wbrew pozorom, nie obala religijnego dogmatu Matki Boskiej. Ukazuje ją jedynie w nieco innym świetle. Kiedy matka traci syna i nie umie poradzić sobie z bólem. Kiedy sama jest ścigana i śledzona. Kiedy nie widzi pustego grobu i Zmartwychwstania i jedynie sen o nim może być jej świadectwe.
W książce jeszcze jedna rzecz poruszyła mnie bardzo mocno. Mianowicie zmartwychwstanie Łazarza, przedstawione w mistrzowski sposób. Autor zadaje ustami Marii dużo ważnych pytań. Przedstawia Łazarza jako człowieka, który nie umie normalnie żyć, gdyż posiadł tajemnicę śmierci oraz zapuścił korzenie na tamtym świecie. W końcu był martwy cztery dni! Tóibín porusza ciekawość Czytelnika. Przecież śmierć jest jedynym elementem życia, którego nigdy nie poznamy. Jak czuł się Łazarz? Kim był? Jak mógł funkcjonować i co widział?
Książka zmusza do myślenia, do zastanawiania się od nowa, jak naprawdę wyglądała historia Jezusa i Marii, gdyby obedrzeć ją z pięknych słów Ewangelistów. Moim zdaniem „Testament Marii” nie jest książką, która może urazić czyjeś uczucia religijne, jest po prostu historią, która mogłaby mieć miejsce. Przecież nie wiemy, jak było naprawdę. Jestem pewna, że żadnemu wierzącemu książka nie wyrządzi krzywdy. Przecież prawdziwą wiarą nie tak łatwo zachwiać, prawda?