Mały Książe czyli top książek XX wieku
Po kilku ciepłych i słonecznych dniach – weekend przywitał nas chmurami, mgłą i ziąbem. Nic, tylko wskoczyć pod kocyk z dobra książką pod ręką. Czy dzisiejsza pozycja okazała się dla mnie „dobra”? O tym przeczytacie niżej!
Autor: Antoine de Saint-Exupéry
Tytuł: Mały książe
Gatunek: młodzieżowa, klasyka
Wydawnictwo: Olesiejuk
Liczba stron: 123
Jakiś czas temu postanowiłam, że końcówka tego roku upłynie u mnie głównie pod szyldem klasyki. Sięgam zarówno po te pozycje, które miałam okazję poznać wiele lat temu, a także zupełne, jak dla mnie (wstyd!) nowości. Dziś więc pozycja, w której zakochałam się bez pamięci jako nastolatka – zaraz się dowiecie, czy i tym razem podbiła moje serce.
Samą książkę kupiłam na jednej ze słynnych promocji w Biedronce, za całe 5 zł 😁Wiadomo, że za takie pieniądze nie można oczekiwać cudów, ale samo wydanie bardzo mi się podoba. Okładka to silna inspiracja oryginalnymi rysunkami autora, ale ma jednak swój niepowtarzalny charakter. Zauroczyło mnie to piękne, gwiaździste niebo oraz przyjemny dla oka font. Samo wnętrze to też coś, co uwielbiam – kremowy (a nie śnieżnobiały) papier ciut gorszej jakości. Wiem, że dla niektórych może to być wadą, ale ja zachwycam się odcieniem i fakturą takiego papieru, ma w sobie „to coś”, w przeciwieństwie do sztywnych, idealnie gładkich i bijących po oczach blaskiem bieli kartek w sporej części książek.
Oczywiście we wnętrzu nie zabrakło oryginalnych ilustracji autora, font jest dość duży, więc nawet takie kreciki jak ja mają zapewniony komfort czytania.
O czym jest książka Mały Książe?
Pierwszoosobowym narratorem książki (a raczej dłuższego opowiadania) jest samotny pilot, awaryjnie lądujący gdzieś wśród bezkresu Sahary. Ograniczone zapasy wody zmuszają go do podjęcia próby samodzielnego naprawienia uszkodzonego samolotu. Jakież jest jego zdziwienie, gdy kolejnego dnia budzi go głos małego chłopca. Spędza z nim jakiś czas, ze zdumieniem i zaciekawieniem słuchając opowieści o planetoidzie, z której Mały Książe przybył, oraz historii i wrażeń ze spotkań z osobami zamieszkującymi inne planetoidy. Chociaż chyba większość z Was już czytała tę pozycję, to nie będę spoilerować szczegółami – po jakimś czasie Mały Książe znika, pozostając jednak w pamięci naszego pilota na zawsze.
Moje wrażenia:
Mały Książe to książka, którą czytałam… chyba z 15 lat temu, gdzieś w okolicy pierwszej lub drugiej klasy gimnazjum. Po tylu latach oczywiście nie pamiętałam szczegółów, jednak gdzieś w głowie tkwiła mi myśl, że to taka świetna książka, że koniecznie muszę do niej wrócić. Wróciłam, i co? I ten młodzieńczy zachwyt nad nią gdzieś się rozpłynął. Jest to bardziej opowiadanie niż książka – znormalizowanych stron standardowego formatu wychodzi zaledwie koło 40, więc to lektura na kilkanaście minut. Owszem, jest napisana bardzo swobodnie, przystępnie, co z pewnością zachęci młodszego czytelnika. Dla niego też opowiadania Małego Księcia o podróżach mogą zawierać sporo nieodkrytych jeszcze prawd rządzących ludźmi i światem. Jednak z perspektywy osoby dorosłej, która przeżyła już co nie co, to te przypowieści nie wniosą raczej nic nowego w nasze życie i postrzeganie świata. Owszem, trafiamy na kilka zdań, które gdzieś poruszają czułą nutę, chociażby najsłynniejsze chyba zdanie z książeczki:
Ale nadal nie jest to nic odkrywczego – zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy nasze fejsbukowe tablice wciąż zalewane są masą rozmaitych cytatów czy wypowiedzi coatch’ów.
Żeby nie było – nie, nie jest to zła pozycja, niesie ze sobą naprawdę sporo uniwersalnej mądrości: ale mądrości, którą można delikatnie podsuwać i sączyć do głowy dzieciom i nastolatkom, dopiero pomału wkraczającym w życie. Dla osoby dorosłej, a przynajmniej dla mnie, jest to po prostu sympatyczna i lekka lektura, którą możemy sobie urozmaicić przerwę w pracy.
Rozmyślając o Małym Księciu doszłam do wniosku, że duży wpływ na moje wcześniejsze postrzeganie tej pozycji miał fakt, że była to książka omawiana z moim ukochanym polonistą (o którym pisałam Wam ostatnio tutaj). Przekopując zakamarki pamięci stwierdziłam, że omawianie lektury było wówczas niewielkim fragmentem zajęć i punktem wyjścia do znacznie głębszej, i chyba ciekawszej rozmowy o świecie, tym bardziej współczesnym niż ten znany autorowi Małego Księcia.
Jeżeli lubicie sentymentalne podróże w czasie, albo jakimś cudem nie czytaliście jeszcze Małego Księcia, to przeczytanie go nie będzie zmarnowanym czasem. Ja jednak troszkę się zawiodłam, ponieważ mam wiele „swoich” tytułów, do których wracam regularnie, po kilka razy, od ponad 15 lat i mam z ich czytania więcej znacznie więcej frajdy, niż miało to miejsce tym razem.
Ocena:
Do następnego!