Biuro M – czyli o miłości słów kilka
Biuro M dotarło do mnie 1,5 tygodnia temu, i oczywiście czytana wówczas książka poszła chwilowo w odstawkę. Już od połowy kwietnia czekałam z niecierpliwością na premierę, więc kiedy otrzymałam przesyłkę od Wydawnictwa Filia, od razu się na nią rzuciłam 😉
Jeśli śledzicie nasze konto na Instagramie, to pewnie widzieliście już paczuchę. A być może i skróconą recenzję na Stories (cały czas jest dostępna w przypiętej relacji #instarecka).
Po raz kolejny muszę pochwalić otoczkę, w jaką ubrano przesyłkę. Urocze naklejki z logo książki Biuro M znajdowały się zarówno na kopercie, na umieszczonym w środku porządnym pudełku, jak i na saszetce pachnącej herbatki. Wiecie, ktoś by powiedział, że to jakieś nie znaczące drobiazgi, w końcu czekałam na książkę. Przecież to tylko troszkę herbaty na smaka, liścik z „wróżbą”, czy ładne pudełko. Ale zupełnie inaczej otwiera się tak pięknie skomponowaną paczkę niż zwykłą kopertę czy bury karton, w które często wrzucane są książki.
O czym jest książka Biuro M?
Ona – próbuje się pozbierać po trzech nieudanych związkach. Przenosiny do domu ciotki w Miasteczku miały być dla Basi odpoczynkiem od jej matki martwiącej się o stan psychiczny córki. Jednocześnie dziewczyna planowała, by zaszyć się w kąciku i dalej nad sobą użalać. Jednak wskutek kłamstw i udawania przed matką, że zaczęła sobie układać życie na nowo: Basia zmuszona jest poszukać sobie pracy.
On – duży chłopczyk, który zmienia partnerki i prace jak rękawiczki. O ile te pierwsze pozostawia zazwyczaj nieutulone w żalu, to w drugim przypadku: wszyscy oddychają z ulgą, gdy Jacek znika z horyzontu. W Urzędzie Pracy mają go już serdecznie dość, i zdesperowana urzędniczka wysyła go, by zgłosił się do pracy w pewnym nietypowym biurze.
Moje wrażenia:
Basia i Jacek poznają się w tytułowym Biurze M, kiedy równocześnie zostają tam przyjęci do pracy. Etat w biurze matrymonialnym – ze specyficzną szefową w pakiecie – nie jest dla nich szczytem marzeń, ale nie mając wyboru podejmują tam pracę. Ale co to za praca! Sąsiedztwo zwariowanej wróżki i sympatycznego zielarza to tylko mały dodatek do atrakcji, jakie im się tam przytrafiają.
Główny wątek nie jest specjalnie skomplikowany, książka należy zdecydowanie do lekkich czytadeł, po które warto sięgnąć, żeby poprawić sobie humor. Mimo dość prostej historii – autorzy wciąż urozmaicają fabułę wydarzeniami, które sprawiają, że nie można się nie uśmiechnąć (czy wręcz wybuchnąć śmiechem!). Wstyd przyznać, ale książki M. Witkiewicz nadal czekają na półce, aż w końcu po nie sięgnę, więc nie mogę odnieść się do jej stylu pisania. Całokształt książki zdecydowanie jest w konwencji książek Alka, więc koniecznie muszę się jak najszybciej przekonać czy „solowe” tytuły p. Magdy polubię równie mocno, jak twórczość Aleksandra!
Na wielki plus zasługuje bardzo płynne i jednolite prowadzenie fabuły, poszczególnych opisów. Gdyby nie nadruk na okładce – nie ma szans, żeby podczas czytania zorientować się, że treść została stworzona przez dwie osoby. Opowieść naprawdę wciąga, i nie wiadomo, kiedy docieramy do jej końca. Znajdziemy tu zarówno wątek kryminalny, obyczajowy, jak i dawkę romansu. Nie, nie jest tego za dużo – całość jest doskonale skomponowana i wyważona, powstał lekkostrawny i przyjemny koktajl, od którego nie sposób się oderwać!
Ocena:
Jeśli lubicie poczytać czasem wyłącznie dla przyjemności i cenicie książki, które wywołują uśmiech na twarzy, to z pewnością nie poczujecie się zawiedzeni!
Do następnego!
Ja już się uśmiechnęłam po przeczytaniu recenzji. Sądzę że ksi@zka będzie fajna i warto ją przeczytać podoba mi się fabuła